polskiPrzestrzen dla pionierow

Teaser
DRUCKVERSION Przestrzeń dla Pionierów

Wrocław dlatego też stał się Europejską Stolicą Kultury bo dzielnica Nadodrze jest symbolem odnowy

UWE RADA

Nowy rozdział

Jeżeli istnieje coś, czego Patryk Kłos nie lubi, to porównania. "Nie podobają mi się porównania z Kreuzbergiem,“ mówi właściciel Cafe Rozrusznik przy ulicy Cybulskiego we wrocławskiej dzielnicy Nadodrze. "Tutaj nie ma jednak tak dużo swobody i dobrowolności. Wszystkich zabija ponura rzeczywistość."

Ta ponura rzeczywistość to dla Kłosa również wrocławska biurokracja. Minął rok, zanim udało mu się uzyskać wszystkie koncesje – dopiero wtedy można było otworzyć lokal. Skoro Cafe Rozrusznik ma być synonimem rozwoju najmodniejszej obecnie dzielnicy Wrocławia, to można by rzec, że się zacinał. Teraz jednak już działa. I to całkiem dobrze.

Wrocław-Nadodrze stanowi zlepek – pod względem historycznym, społecznym, kulturowym. Przedmieście Nadodrzańskie powstało w XIX wieku, osiedla czynszowych kamienic rozciągały się pomiędzy Odrą a uregulowanym korytem Starej Odry, za którą zaczynały i zaczynają się przedmieścia. Po wojnie na Dworzec Nadodrze przyjeżdżały pociągi z pierwszymi polskimi osadnikami, którzy próbowali – w miarę możliwości – zadomowić się w tutejszych poniemieckich kamienicach z czasów grynderskich. Nie każdemu się to udawało, bo przez długi czas Nadodrze uchodziło za społecznie problematyczny rejon dolnośląskiej stolicy.

Gdy w 2007 roku rozpoczęły się szerzej zakrojone działania na rzecz rewitalizacji miasta, nastał także nowy rozdział w dziejach tej 35-tysięcznej dzielnicy. "Było to zaledwie dziesięć lat temu. Nadodrze nie cieszyło w tym mieście dobrą reputacją," mówi Adam Grehl, wiceprezydent Wrocławia, kierujący tutejszym Departamentem Architektury i Rozwoju. "Powoli jednak ten wizerunek się zmienia. Ale też sam sposób, w jaki się o nim we Wrocławiu mówi i myśli."

Wielkie problemy

"W Nadodrzu tkwi dużo energii,“ stwierdza z radością Maja Zabokrzycka, która pracuje w Infopunkcie przy ulicy Łokietka i przez wszystkie te lata obserwowała zmiany w swojej dzielnicy. "Nadodrze to ludzie, którzy tu mieszkają, ci starzy i ubodzy, i ci młodzi, którzy otwierają tutaj kafejki. To także inicjatywy tutejszych mieszkańców, które prowadzą do dialogu społecznego." Również Zabokrzycka nie ma wątpliwości, że Nadodrze zmieniło się na korzyść. "Nadal jednak borykamy się tutaj z wielkimi problemami."

W rzeczywistości bowiem na wrocławskim Nadodrzu zderzają się ze sobą dwa światy. Wszędzie powstają nowe galerie i ogrody, w bramach przejazdowych rozkwitają graffiti, a gości Bema Café kuszą ulotki promujące nowe sklepy i butiki. Dla młodych, kreatywnych wrocławian Nadodrze od dawna już ma wyrobioną markę.

Nie zniknęło jednak to dawne Nadodrze. Mieszkańcy nadal skarżą się na hałas, wandalizm i nieproszonych gości, którzy raczą się piwem i wódką na przestronnych podwórzach - przestronnych, bo w przeciwieństwie do Kreuzbergu na dawnym Przedmieściu Nadodrzańskim na ma oficyn. W jednym z przejść na ulicy Świętego Wincentego prowadzącym do Ekocentrum Wrocław, graffiti głosi "Nawet psy tu nie sikają".

We Wrocławiu istnieją co prawda rejony znacznie bardziej problematyczne, jak chociażby tak zwany "Trójkąt Bermudzki" na Przedmieściu Oławskim. Gdy w 1997 roku Wrocław zmagał się z powodzią, dzielnica ta była jedną z tych, które ucierpiały najbardziej.Jednak na Przedmieściu Odrzańskim, którego częścią jest obok Nadodrza także sąsiadujący z nim Ołbin, problemy dosłownie się piętrzą. Na jeden kilometr kwadratowy przypada tu 31 818 mieszkańców, przez co Nadodrze jest jedną z najgęściej zaludnionych dzielnic Wrocławia. W metropolii liczącej 630 000 średnia gęstość zaludnienia wynosi 2 170 mieszkańców na kilometr kwadratowy. Dla porównania: w Kreuzberg-Friedrichshain, najgęściej zaludnionym okręgu Berlina, wynosi ona – pomimo oficyn i bocznych skrzydeł kamienic, typowych dla berlińskich dzielnic powstałych w czasach grynderskich – 13 500 mieszkańców na kilometr kwadratowy. W berlińskiej dzielnicy na jedną osobę przypada zatem znacznie więcej metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej niż na wrocławskim Nadodrzu. Ponura rzeczywistość, o której mówi Patryk Kłos, ma więc także wymiar statystyczny.

Maja Zabokrzycka z Infopunktu Nadodrze dobrze zna nie tylko modną dzielnicę Wrocławia, lecz także Berlin. Jej również nie za bardzo podoba się porównanie z Kreuzbergiem. "Kreuzberg ma zupełnie inną tradycję – tradycję sprzeciwu," mówi. "Znacznie silniejsza niż u nas jest też identyfikacja z tamtą dzielnicą." Powoli jednak, jak twierdzi Zabokrzycka, kształtuje się także tożsamość Nadodrza. W przeciwieństwie do Kreuzbergu rozwój tej dzielnicy nie dokonuje się na drodze sporów i walk ulicznych, ani dzikiego lokatorstwa czy pacyfikacji. Duch Nadodrza to raczej duch konsensusu. Nierzadko organizacje pozarządowe i administracja miejska działają tu ramię w ramię, a "nowi" mieszkańcy nie tylko rozmawiają o "starych", lecz także prowadzą z nimi dialog.

Odgórna rewitalizacja

Gdy zmierzając na północ, opuszczamy Stare Miasto i przechodzimy przez Most Uniwersytecki, przenosimy się do scenerii Wrocławia z czasów grynderskich. Na pierwszy rzut oka dominują tu od lat nieremontowane fasady noszące ślady z czasów wojny, nierówne chodniki, woń pieców węglowych. Jednak o krok od ulicy Pomorskiej rozciąga się teren zielony, bardzo popularny wśród tutejszych spacerowiczów nawet zimą. W lecie miejsce to tętni życiem.

"Wyniki różnych badań pokazują, że problemy społeczne na Nadodrzu się nawarstwiają," mówi Grażyna Adamczyk-Arns, architektka, urbanistka i prezes miejskiej spółki Wrocławska Rewitalizacja. W Polsce nie ma tak jak w Niemczech ustawy o finansowaniu inwestycji urbanistycznych, miasto dysponowało więc tylko skromnymi środkami na rewitalizację. "Dlatego skoncentrowaliśmy się na odnawianiu terenów zielonych i podwórzy, chcąc w ten sposób dać impuls do działania mieszkańcom i prywatnym inwestorom," tłumaczy Adamczyk-Arns.

Miasto pilotowało proces rewitalizacji Nadodrza przez sześć lat – od 2007 do 2013 roku. Zgodnie z założeniami planu ramowego prace renowacyjne przeprowadzono w parku przy ulicy Pomorskiej, jak również w Parku Staszica nieopodal Dworca Nadodrze oraz na skwerze przy Placu Świętego Macieja. Oprócz tego zrewitalizowano kilka podwórzy. Przedtem te ogromne przestrzenie były często bardzo zaniedbane i wykorzystywane głównie jako dzikie parkingi lub wysypiska śmieci. "W ankietach i na zebraniach mieszkańcy wciąż podkreślali, że rewitalizacja podwórzy i terenów zielonych jest dla nich absolutnym priorytetem," mówi Adamczyk-Arns. "Teraz widzą, że ta dzielnica zmieniła się na lepsze." Renowacja kamienic z okresu grynderskiego ograniczyła się natomiast do nielicznych pierzei jak na przykład przy ulicy Bolesława Chrobrego. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest struktura własnościowa mieszkań w tej dzielnicy. Na samym Nadodrzu siedemdziesiąt procent mieszkań należy do miasta. Ma to i złą, i dobrą stronę. Zła polega na tym, że miasto nie ma pieniędzy na remont większej ilości fasad, dachów i klatek schodowych, a o mieszkania mieszkańcy muszą się zatroszczyć sami. Dobra strona: "W przeciwieństwie do Kreuzbergu zjawisko gentryfikacji jest na Nadodrzu praktycznie nieznane," mówi Grażyna Adamczyk-Arns. Wprawdzie miasto sprzedaje niekiedy lokatorom mieszkania po cenie preferencyjnej. "Ale przez pięć lat nie wolno ich im sprzedawać innemu nabywcy," wyjaśnia szefowa spółki rewitalizacyjnej. To pewien rodzaj ustawowej zapory chroniącej Nadodrze przed falą spekulacji.

Grażyna Adamczyk-Arns, która oprócz pracy we Wrocławiu jest także wykładowcą Wyższej Szkoły Technicznej w Stuttgarcie (HFT), często bywa w Berlinie. Twierdzi, że porównanie jest trudne właśnie ze względu na nieobecność gentryfikacji. "Ale jedno łączy Kreuzberg i Nadodrze," mówi z przekonaniem. "Kreuzberg był prekursorem ostrożnej rewitalizacji miasta w Niemczech, Nadodrze jest prekursorem rewitalizacji w Polsce."

Krytyczne głosy

W Infopunkcie przy ulicy Łokietka pojawiają się kolejni goście. "Odwiedza nas sporo osób, także z Niemiec," cieszy się Maja Zabokrzycka. Na Nadodrze trafia jednak również coraz więcej architektów. Wzdłuż Odry przy ulicy Drobnera powstało w ciągu ubiegłych lat kilka eleganckich budowli. "Nadodrze jest niepowtarzalne", mówi z przekonaniem Marcin Misztal, wicedyrektor firmy deweloperskiej i2 Development. Projekty wznoszonych przez nią budynków noszą nazwy, które równie dobrze mogłyby zaistnieć w Berlinie: La Boheme, Golden House, Royal Apartments.

Firmy deweloperskie jak ta mają apetyt na "nowe Nadodrze" – dzielnicę, która wyróżnia się historyczną zabudową i okrzepłym w swej strukturze sąsiedztwem, a zarazem oferuje bliskość centrum i przepięknego Rynku. "Nadodrze to wyjątkowa dzielnica, znakomite miejsce do zamieszkania, szczególnie dla ludzi aktywnych," twierdzi Misztal.

Pod tymi słowami podpisałby się także Roland Zarzycki. We Wrocławiu drogie projekty inwestycyjne nie budzą tak wielkich kontrowersji, szykowne fasady nowych domów nie są obrzucane "bombami" z farbą, ani nie podpala się samochodów. Dopóki młodzi, zamożni wrocławianie wprowadzają się przede wszystkim do nowego budownictwa, konsensus, ów szczególny duch Nadodrza, nie jest zagrożony.

Pomimo to Roland Zarzycki należy do osób, które krytycznie wypowiadają się na temat przyszłości Nadodrza. Gdy narodowe jury z Warszawy przyjechało do Wrocławia, by przyjrzeć się przygotowaniom miasta w trakcie ubieganiu się o tytuł Stolicy Kultury, to właśnie Zarzycki był tym, który przekonał władze miasta, żeby oprowadzić jurorów po Nadodrzu. Ów aktywista i współautor wrocławskiego wniosku o przyznanie tytułu ESK był przekonany, że właśnie ta dzielnica odróżnia Wrocław od takich kontrkandydatów jak Szczecin, Gdańsk, Łódź czy Katowice. Nadodrze mogło być przysłowiowym języczkiem u wagi w procesie podejmowania decyzji.

Czas pokazał, że Zarzycki miał rację. Wstępna decyzja już zapadła, gdy jury pojawiło się w Infopunkcie przy ulicy Łokietka, by porozmawiać z mieszkańcami Nadodrza. "Rozpoczęła się dyskusja. Zaangażowana pani wstała i zapalczywym głosem przekonywała, że ten tytuł musi być nam przyznany," wspomina Zarzycki. "Właśnie dla Nadodrza i dla innych wykluczonych dzielnic, żeby je ratować." Tymczasem zwalczanie wykluczenia społecznego i kulturalnego były najważniejszymi punktami programowymi wrocławskiego wniosku o tytuł ESK.

I rzeczywiście, to właśnie podczas tego spotkania, jak później przyznało kilku jurorów, ich wybór padł na Wrocław. Jednak kolejny wielki cel strategiczny na rzecz Nadodrza, który na czas po rewitalizacji 2007-2013 mieli w zamyśle Zarzycki i inni autorzy zwycięskiego wniosku, nie doczekał się wdrożenia. Ledwie Wrocław miał tytuł w kieszeni, a już władze miasta odcięły dopływ funduszy dla Nadodrza. Pozostały tylko tak zwane "mikrokredyty", o które mogli się ubiegać mieszkańcy i tamtejsze inicjatywy.

Zarzycki spogląda jednak w przyszłość Nadodrza z optymizmem. "Być może nie ma tu wielkich instytucji kulturalnych", mówi. "Ale są festyny, debaty, warsztaty i miejsca spotkań." O tym, że Nadodrze żyje, świadczą, jak twierdzi Zarzycki, przede wszystkim spontaniczne pogawędki na ławkach w parku, przed sklepami, na rogu ulicy. W Berlinie powiedziano by na to: Arm, aber sexy - biednie tu, ale seksownie.




Z niemieckiego przełożyła Małgorzata Słabicka


DRUCKVERSION
nach oben